Czas dziś okropny, pandemiczny, spotykać się nie można, jest więc czas na lekturę. Jak na życzenie Staszek Błasiak podesłał mi wiersz autorstwa Jerzego Jurandota p.t. "Z czego ludzie dziś żyją?". Uroczy, dowcipny, no i w końcu napisany przez mistrza gatunku.
Staszek napisał, że to stary żydowski wiersz w przekładzie Jerzego Jurandota, na co skrupulatny prezes honorowy RSL AP, Ryszard Witkowski rychło odpowiedział pisząc:
- to co najmniej trzy nieprawdy :) Po pierwsze wiersz nie tak "stary", bo zaledwie sprzed niewiele ponad 80 lat. Po drugie to nie "wierszyk żydowski" ale autorski produkt Jerzego Jurandota (męża Stefanii Grodzieńskiej), wprawdzie Żyda z pochodzenia (urodzonego jako Jerzy Glejgewicht), ale Polaka-patrioty, znanego autora tekstów dla najpopularniejszych przedwojennych kabaretów (Qui pro Quo i in.), jednego z czwórki polskich poetów pochodzenia żydowskiego, mistrzów języka polskiego i gorących patriotów - którą tworzyli Tuwim, Słonimski, Hemar, Jurandot. Wkład każdego z nich do kultury polskiej jest nie do przecenienia. Po trzecie autor, Jurandot, pisał po polsku, skąd więc to "tłumaczenie"?
Przed paroma laty w Warszawie, w teatrze "Syrena" miał miejsce spektakl wspomnieniowy o Jurandocie, entuzjastycznie przyjęty przez publikę, na którym m.in. był deklamowany ten wiersz "Z czego ludzie dziś żyją?", ale też i wiele innych. W moim archiwum mam kilka, m.in. wzruszający "Walczyk Warszawy", który przesyłam w załączeniu.
A skoro już o poezji mowa - pisze Ryszard Witkowski - to nasuwa się niewesoła refleksja: wydaje się, że o jej roli w wychowaniu młodego pokolenia już zapomniano, utwory poetyckie, zwłaszcza dawne, są praktycznie nieznane, nic więc dziwnego, że wiersz Jurandota mógł być odkryciem sensacyjnym :)
Kontynuując te poetyckie rozważania dodatkowo chcę zacytować pewien fragment "Modlitwy" z "Kwiatów Polskich" Juliana Tuwima, bo wydaje mi się, że choć napisany też przed 80 laty, to jednak pasuje do obecnych czasów i niektórym z nas może dać co-nie-co do myślenia.
Jerzy Jurandot
Z czego ludzie dziś żyją?
Ja tak myślę i myślę: z czego ludzie dziś żyją? Oni są eleganccy, oni jedzą i piją, Oni grają w ping-ponga, oni jeżdżą na nartach, Oni tańczą, kochają i szachrują przy kartach, Oni palą, głosują, piszą weksle, nie płacą, Przede wszystkim zaś żyją. Zastanawiam się: za co? I ja patrzę na smoking, w który jestem ubrany, I zaczynam rozumieć, gdzie jest pies pogrzebany:
Gdzieś na farmie w Australii biorą wełnę od owcy,
Z tego żyje hodowca i rodzina hodowcy,
Ten, co owiec pilnuje, i ten, który je pasie,
I ten, który je strzyże we właściwym im czasie,
Ten, co wełnę sortuje już po zdjęciu jej z owiec,
Ten, co już sortowaną wiezie stąd na parowiec.
Na parowcu jest radość i ogólne wzruszenie, Bo tam z tego żyć będą ludzie, których wymienię:
Pan kapitan, pan sternik, radiotelegrafiści,
Maszynista, palacze, ten, co komin tam czyści,
Starszy kucharz, kuchciki, ci, co myją podłogi,
Pan porucznik, pan bosman oraz reszta załogi,
Ci, co robią do maszyn różne smary i olej,
Ci, co wełnę ze statku transportują na kolej.
Na kolei znów radość i ogólne wzruszenie, Bo tam z tego żyć będą ludzie, których wymienię:
Pan minister kolei, dyrektorzy PKP,
Ci, co mają wyrzucać tych, co jadą na gapę,
Zawiadowca i kasjer, i kasjera dwóch synów,
Facet z wodą sodową i sprzedawca "pingwinów",
Numerowi z rodziną, ci, co bilet dziurawią,
Ci, co towar z pociągu do fabryki wyprawią,
A w fabryce znów radość i ogólne wzruszenie, Bo tam z tego żyć będą ludzie, których wymienię:
Budowniczy fabryki, jego flamma, fabrykant,
I pan starszy prokurent, i pan młodszy praktykant,
Ci, co wzory rysują, wszyscy tkacze i tkaczki,
Ci, co towar farbują, ci, co wiążą go w paczki,
Ci, co paczki zanoszą do przesyłki pocztowej,
By go dostał mój krawiec, pan Konopka z Wierzbowej,
A u pana Konopki znów ogólne wzruszenie, Bo tam z tego żyć będą ludzie, których wymienię:
Pan Konopka wraz z żoną, jego mama i ojczym,
Jego syn z narzeczoną, czeladnicy wraz z krojczym,
Elektrownia, gazownia, ci, co kredyt mu dali,
I fabrykant guzików, a rysownik żurnali.
Smoking najpierw się kroi, potem szyje i mierzy, Potem smoking jest gotów, idealnie wprost leży. Ja go biorę, nie płacę - nie mam, niech mnie zabiją! No i teraz się pytam: z czego ludzie dziś żyją?
Jerzy Jurandot
WALCZYK WARSZAWY
Wszystkie walce śpiewają o Błękitnym Dunaju O Praterze, Grinzingu i winie Sentymentem wiedeńskim oddychają i łkają I krew cesarska w żyłach ich płynie A ten walczyk się wyrzekł wszelkich więzów rodzinnych I dostojnych swych przodków c. k. A ten walczyk jest inny i sentyment ma inny Chociaż walczyk i na trzy pas
Ten walczyk to walczyk Warszawy Ten walc się urodził w Warszawie Po Łazienkach się włóczył I Warszawy się uczył Od królewskich łabędzi na stawie Zadumał się w sercu Warszawy Nad dawnych jej dziejów pamięcią Westchnął cicho a szczerze Przed Nieznanym Żołnierzem I niziutko pokłonił się Księciu… Melodyjnym zaklęciem zmarłe echa rozdzwonił Zbierał nuty na Tamce, Kercelaku, Kanonii A na moście Kierbedzia Cztery noce przesiedział Zasłuchany w wiślaną harmonię I słuchał ten walczyk Warszawy Upajał się każdym jej dźwiękiem Modlitewny dźwięk dzwonów Z synkopami klaksonów Splatał w jedną serdeczną piosenkę.
Po ulicach i placach w piruetach wirował Pośród ludzi przemykał na palcach Chwytał tony i dźwięki i ubierał je w słowa W proste słowa ulicy i walca Czasem z wiatrem biegł naprzód, czasem kręcił się w kółko Czasem zajrzał po cichu w czyjś dom I uśmiechy swe rzucał najbiedniejszym zaułkom Starym ludziom i dzieciom i psom.
Nauczył się walczyk Warszawy Od Placu Marszałka do krańców U Fukiera pił wino Nim na Pragę popłynął Po Bielanach zataczał się w tańcu. Nasłuchał się walczyk Warszawy Rozwijał się, dźwięczał, dojrzewał Z każdą chwilą donośniej Z każdą chwilą radośniej Melodyjną piosenkę swą śpiewał. Aż zabłądził raz walczyk w kąt zaciszny Łazienek I na biały pałacyk długo patrzył przez liście I – nie wiedział sam czemu – Chciał zaśpiewać i nie mógł I rozpłakał się walczyk perliście.
I zdobył tam walczyk ton jeden Swój ton najpiękniejszy, choć łzawy… Jakaś piosnka do echa Poprzez łzy się uśmiecha Czy słyszysz? - To walczyk Warszawy-
Jerzy Jurandot
Mój praszczur i ja
Mój praszczur, biedaczysko, w kamiennej żył epoce, Nie wiedział co to radio, Skamander, auto, Sim, I nie miał Watermana, miał tylko kij lub procę, A jednak jakże chętnie zamienił bym się z nim. Mój praszczur bez żenady figowy nosił smoking I klął od ichtiozaurów, gdy ktoś go wprawił w złość, I nikt mu nic nie mówił, że to czy to jest shocking, A mnie to mówią ciągle i mam już, psiakrew, dość! Ja właśnie chcę głośno wymyślać i kląć, I właśnie mam zamiar w negliżu się zdjąć… I właśnie przez drzwi pcham się pierwszy i już, I właśnie do ryby mam nóż! Ja właśnie chcę mówić cholera i drań, I nie chcę w tramwaju być grzecznym dla pań, Ja właśnie chcę jezdnię przechodzić na skos I nie dam się wodzić za nos. Odkąd tak zwana kultura ma głos Człowiek posmutniał i w duchu klnie los, To można, to trzeba, tu wolno, tam nie, Dlaczego? Czy jest ktoś kto wie? Dlaczego przekładać mam Bacha nad jazz? Dlaczego mam mówić „Łolles” nie „Wallas”? Że zwyczaj? Że przepis? Że prawo? Że mus? Przepraszam, ja nie chcę i szlus! Mój praszczur gdy z prababcią chciał sprawę mieć intymną, Za łeb ją brał i ciągnął w przedpotopowy gaj, A gdy stroiła fochy, to jeszcze kijem wyrżnął, I wiedział sprytny dziadzio, że w to babuni graj… Mój praszczur się przenigdy nie zgrywał na Wertera, Nie patrzał z babcią w księżyc, nie padał jej do nóg, A ja się zgrywam ciągle i bierze mnie cholera, Że cel jest taki prosty, a trzeba krętych dróg. Ja nie chcę udawać, że miota mną szał, Ja nie chcę ukrywać, że właśnie bym chciał. I nie chcę kontaktów umysłów i dusz, Gdy właśnie chcę reszty… i już! Bo właśnie uważam, że dusza to bluff, I właśnie stoików nie znoszę, psiakrew! Mnie właśnie w tej chwili nie wzrusza nic Shaw, Bo właśnie bym teraz ją wziął! Odkąd tak zwana kultura ma głos, Człowiek posmutniał i w duchu klnie los, To można, to trzeba, tu wolno, tam nie, Dlaczego? Czy jest ktoś kto wie? Dlaczego gdy chcę, to komedię mam grać? Dlaczego mam chcieć, kiedy chce mi się spać? Że zwyczaj? Że przepis? Że prawo? Że mus? Przepraszam, ja nie chcę i szlus!
Julian Tuwim
KWIATY POLSKIE (fragment) ***** My ludzie skromni, ludzie prości, Żadni nadludzie ni olbrzymy, Boga o inną moc prosimy, O inną drogę do wielkości. Chmury nad nami rozpal w łunę, Uderz nam w serca złotym dzwonem, Otwórz nam Polskę, jak piorunem Otwierasz niebo zachmurzone. Daj nam uprzątnąć dom ojczysty Tak z naszych zgliszcz i ruin świętych Jak z grzechów naszych, win przeklętych: Niech będzie biedny, ale czysty Nasz dom z cmentarzy podźwignięty, Ziemi, gdy z martwych się obudzi I brzask wolności ją ozłoci, Daj rządy mądrych, dobrych ludzi, Mocnych w mądrości i dobroci. ***** Pysznych pokora niech uzbroi, Pokornym gniewnej dumy przydaj, Poucz nas, że pod słońcem Twoim „Nie masz Greczyna ani Żyda”. Puszącym się, nadymającym Strąć z głowy ich koronę głupią, A warczącemu wielkorządcy Na biurku postaw czaszkę trupią. Piorunem ruń, gdy w imię sławy Pyszałek chwyci broń do ręki, Nie dopuść, żeby miecz nieprawy Miał za rękojeść krzyż Twej męki. ***** Lecz nade wszystko – słowom naszym, Zmienionym chytrze przez krętaczy, Jedyność przywróć i prawdziwość: Niech prawo zawsze prawo znaczy, A sprawiedliwość – sprawiedliwość. Niech więcej Twego brzmi imienia W uczynkach ludzi niż w ich pieśni, Głupcom odejmij dar marzenia, A sny szlachetnych ucieleśnij. ***** Każda niech Polska będzie wielka: Synom jej ducha czy jej ciała Daj wielkość serc, gdy będzie wielka, I wielkość serc gdy będzie mała ******
댓글